W czasie toczącej się z powództwa żony sprawy rozwodowej o nic nie oskarżałem żony. Przyznałem się do wszystkich swoich błędów zarzucanych w pozwie, które były prawdziwe i odmówiłem zgody na rozwód, uzasadniając to swoją miłością do niej i wiernością przysiędze, którą składałem przed Bogiem.
Bez walki
Nie chciałem toczyć walki w sądzie, nie chciałem wytykać jej błędów, ani oskarżać, gdyż żonę bardzo kocham. Po latach znalazłem fragment Listu św. Pawła do Koryntian, w którym Apostoł wręcz zakazuje walki w sądzie świeckim:
Czy musicie oskarżać się przed niewierzącymi? Już samo procesowanie się między wierzącymi jest godne potępienia. Dlaczego nie chcecie raczej doznać niesprawiedliwości i krzywdy? Tymczasem to wy krzywdzicie i wyrządzacie szkodę innym wierzącym!
(1 Kor 6,6-8)
Przyznając się do własnej winy i jednocześnie nie zgadzając się na rozwód uniknąłem walki i dałem świadectwo prawdy, miłości i wierności sakramentowi małżeństwa, wierności sobie i współmałżonkowi, za co dziękuję Bogu.
Andrzej